Cumbre- najwyższe góry Gran Canarii
Po obfitym obiedzie ( to błąd! ) ruszamy w Cumbre czyli wysokie góry położone w centralnej części wyspy. Przezornie z dziewczynami bierzemy lokomoitiv, który ja , głupia,popijam piwem ( kolejny duuuży błąd). Przed nami droga o długości 65 km ( w jedną stronę), jak informuje nawigacja, powinniśmy pokonać ją w niecałe dwie godziny. Zakręty rozpoczynają się jakieś 7 km za Maspalomas. Od samego patrzenia na trasę wyświetloną przez GPS kręci mi się w głowie. Nie ma na czym skupić uwagi, bo otaczają nas łyse jak głowa filmowego Kojaka góry. Zakręt, przepaść, skała, zakręt, przepaść i tak w kółko.
W końcu dojeżdżamy do malowniczo położonej wioski Tejeda. Idziemy na spacer, biorę jeszcze jeden lokomotiv i pomału mój żołądek się uspokaja.
Naszym celem jest Artenara, najwyżej położona wioska na Gran Canarii. Pokonujemy kolejny tysiąc zakrętów. Gdy tylko dojeżdżamy na miejsce , wpadamy w zachwyt. Co za widok! Przed nami rozpościera się szeroki i głęboki na kilkaset metrów kanion, aż zapiera dech w piersiach. Wioska też jest oszołamiająca. Z jednej strony otacza ją urwisko, z drugiej zielony sosnowy las należący do rezerwatu przyrody Tamadaba. Nad miastem góruje figura Chrystusa niczym z Rio.No prawie.
Otacza nas niewiarygodna przestrzeń, wyżej nie ma już nic.
Wielu mieszkańców Atrenary żyje w domach wydrążonych w skałach. Czasem przed wejściem jest niewielki taras, czasem mała przybudówka, wszystko zadbane i kolorowe.
Jest nawet wydrążona w skale kaplica patronki miasta, Matki Boskiej Grotnej.
Uważa się ją także za opiekunkę rowerzystów i muzyków. Mamy niesamowite szczęście, trafiamy na święto patronki . Z tej okazji odbywa nocny koncert artystów z całej wyspy, pokaz tańców ludowych, procesja , a nawet wyścig rowerowy. To ostatnie nie mieści mi się w głowie. Rozumiem ścigających się kolarzy w Beskidach, Bieszczadach, nawet w Tatrach, ale nie w Cumbre! Tutaj nawet trzy rowery mają problem jechać obok siebie, a co dopiero cały peleton. Na dodatek droga pnie się czasem pod kątem 25 stopni. Nie mamy niestety okazji tego zobaczyć, bo wyścig odbył się wcześniej. To nic, właśnie zaczynają się koncerty. Na niewielkim placu głównym rozbrzmiewa tak piękna muzyka, że mam gęsią skórkę. Jest cudownie, chwilo trwaj! Rozważamy nawet z mężem czy nie zostać w Altenarze do późnej nocy, ale zwycięża rozsądek. Trzeba przecież wrócić do hotelu, a po ciemku to byłoby bardzo trudne. Na wąskich, krętych górskich drogach nie ma żadnych latarni.
W końcu wracamy, ale inną drogą niż przyjechaliśmy. Poniżej Tejedy odbijamy w kierunku Mogan. Krajobraz zupełnie się zmienia, wszędzie rosną kanaryjskie sosny, jest bardzo zielono. Po drodze mijamy malownicze sztuczne zbiorniki. Jeszcze parę lat temu były to całkiem spore jeziora, ludzie biwakowali na ich brzegach. Obecnie poziom wody jest zastraszająco niski.
Jest śliczne, ale droga przyprawia mnie prawie o palpitacje serca. Jeśli wcześniej myśleliśmy, że jedziemy wąską i krętą drogą, to byliśmy w błędzie. Teraz naprawdę jest wąsko! .Na dodatek drewniana barierka pamięta pewnie czasy generała Franco, a w wielu miejscach w ogóle jej nie ma. Zazwyczaj na zakrętach albo nad urwiskami.
Wąska droga zwęża się jeszcze bardziej, gdy rośnie na niej jakaś sosna, której nie wycięto, gdyż jesteśmy na terenie parku krajobrazowego. Momentami mam obawy czy się zmieścimy na szosie.Dobrze, że wypożyczyliśmy niezbyt duże auto. Pełni wrażeń docieramy w końcu do hotelu. To był cudowny dzień.
22 sierpnia, 2016 o 7:12
Beatko :)
Czytam Twoje opowieści z zapartym tchem!
Pięknie
Pozdrawiam
22 sierpnia, 2016 o 8:19
Bardzo dziękuję, Marianno
Pozdrawiam ciepło
22 sierpnia, 2016 o 16:21
Miałam kilka dni przerwy, ale nic nie straciłam. Cudne zdjęcia i jak zwykle piękne opisy. Rewelacja, pozdrawiam